MIŁKOWSKI MÓWI: DO WIDZENIA.
Po 34 latach w "Rozrywce"
"Chorzów po prostu stał się moim miejscem na życie, w którym znalazłem fantastyczną pracę, niecnie otoczyłem się ludźmi, z którymi ogół się dogaduję, a jednocześnie oni się ze sobą nie kłócą. W dodatku bardzo szybko zyskaliśmy społeczną akceptację. Nie czułem tego w Poznaniu, ani we Wrocławiu. Zadałem pytanie kilkunastu swoim kolegom i koleżankom, czy zechcą ze mną pracować, bo teatr to jest sztuka zespołowa, trzeba przyjść z grupą ludzi. Kiedy pojawiła się choreograf Teresa Kujawa, reżyser Marcel Kochańczyk, który był po iluś tam wygranych festiwalach, Kazimierz Wiśniak jako scenograf, Zofia Rudnicka – wówczas gwiazda kabareciku Olgi Lipińskiej – i wzięli się za robotę, od razu zrobiło się łatwiej. Każdy szef przychodzi z własną grupą i po tym, jaka to jest grupa, widać jaki z niego szef.
Zdarza się teraz, że jestem członkiem komisji w konkursach na dyrektorów teatrów i niemal wszyscy kandydaci mówią, że będą zapraszać do współpracy Lupę, Strzępkę, Zadarę, Warlikowskiego. Któregoś razu nie wytrzymałem i zdobyłem się na to, by zapytać: „czy mam zadzwonić? Bo ja z Moniką Strzępką jestem umówiony za dwa lata, a pan mówi, że zaraz. Mam Krystiana spytać, co on dla pana odłoży: Narodowy czy Paryż?” Jak dochodzi co do czego, okazuje się, że kandydat nie ma żadnej grupy. Tu nie chodzi o nazwiska, rzecz w tym, żeby to była zwarta, silna ekipa, która potrafi ze sobą pracować. W Chorzowie się udało."
(fragment książki Jolanty Król pt. „Życie trzeba prowokować”)PATRONAT MEDIALNY: