W państwie pszczyńskim. Co nam zostało po Anhaltach?z cyklu "Górny Śląsk - Świat Najmniejszy"Ziemia pszczyńska, choć dzieliła losy innych części historycznego Śląska, co jakiś czas przechodząc z rąk do rąk, pozostaje miejscem wyjątkowym, bo mimo wszystko zachowała atrybuty zadziwiającej ciągłości kulturowej. Rządzili nią Przemyślidzi, Piastowie, węgierscy Turzonowie, Promnitzowie i bodaj najbardziej rozpoznawalni Hochbergowie. Mniej pamiętamy o Anhaltach, choć w parku zamkowym zachowały się nagrobki kilku przedstawicieli tego rodu, panującego w Pszczynie od połowy XVIII wieku do połowy następnego stulecia. Stało się tak zapewne dlatego, że ta epoka na ogół nie budzi naszych namiętności, bo nie wiążemy jej z dziejowymi wydarzeniami i nieodwracalnymi zmianami. Niewiele też wiemy o ludziach wówczas żyjących. Pora nadrobić te zaległości. Nadarza się dobra okazja, bo Marcin Cyran odkrywa, tłumaczy i popularyzuje dokumenty i pisma z bogatego archiwum Anhaltów. Co w nich znajduje? Jaki był Śląsk z końca epoki feudalizmu i początków przemysłu? Pamiętajmy bowiem, że to właśnie w wolnym państwie pszczyńskim powstawały pierwsze kopalnie węgla kamiennego, huty szkła, manufaktury tkackie, nowoczesne cegielnie, wydajna gospodarka leśna, o czym opowie także dr Arkadiusz Kuzio-Podrucki. A to wszystko mieszało się w pogranicznym klimacie kilku wyznań i religii, wielokulturowości i wielojęzyczności. Prowadzenie – Krzysztof Karwat.
Korfanty i jego antagoniści. Grażyński, Ulitzka i inniz cyklu "Górny Śląsk - Świat Najmniejszy"
Urodził się 150 lat temu w osadzie Sadzawki (obecnie: Siemianowice Śląskie). Do dziś pozostaje najbardziej znanym i rozpoznawalnym politykiem górnośląskim. Z Wojciechem Korfantym liczyć musieli się wszyscy, bo już na początku XX wieku uzyskał ogromną popularność i poparcie, co przełożyło się na serię zwycięstw wyborczych do parlamentu niemieckiego a potem polskiego. Nie mogli go lekceważyć także jego antagoniści, przeciwnicy i nieprzejednani wrogowie. Zarówno z kręgów sanacyjnych, jak i niemieckich. Niektórzy z nich wręcz go demonizowali, organizując przeciwko niemu wielkie kampanie propagandowe, niejednokrotnie podszyte kłamstwami i oszczerstwami. Co ciekawe i ważne, część argumentów, jakich wówczas używano, powiela się do naszych czasów w niezmienionym kształcie. Niegdysiejsze podziały rzutują więc także na dzisiejszy pejzaż polityczny. Nie tylko w naszym regionie. O tych problemach Krzysztof Karwat dyskutować będzie z historykami i dziennikarzami, zakładając, że nawet dość odległe epizody z dziejów regionu mogą pomóc nam w lepszym rozumieniu wyzwań, przed którymi stajemy. Preteksty do rozmowy i prezentacji dokumentalno-artystycznych są tyleż rocznicowe, co i wymierne. Np. publicysta „Gazety Wyborczej” Józef Krzyk jest współautorem nowej monografii o Korfantym a Adrian Szczypiński niedawno zrealizował pierwszą część filmowego portretu ks. Carla Ulitzki – duchowego przywódcy niemieckojęzycznych Ślązaków. Swego czasu o innym przedstawicielu górnośląskiej chadecji, Eduardzie Pancie, sztukę teatralną zatytułowaną „Senator” napisał Stanisław Bieniasz. Te dzieła będą naszym punktem odniesienia.
(foto: ARC kwartalnika „Fabryka Silesia”) H ameryki czy innej Kanady HWojciech Korfanty wśród swoich współpracowników. Rok 1921
Pod koniec II wojny światowej i w ciągu wielu kolejnych miesięcy exodus był masowy. Jedni uciekali przed zbliżającym się frontem, drudzy opuszczali strony rodzinne dobrowolnie, bo nie chcieli mieszkać w Polsce Ludowej, jeszcze inni – mimo, że stanęli przed komisjami weryfikującymi ich narodowość, też musieli wyjechać. Fale migracyjne powtórzyły się potem kilkukrotnie. Najwięcej kontrowersji dotyczyło tzw. akcji łączenia rodzin, przeprowadzonej w latach 70. Czy opuszczający wówczas kraj Ślązacy rzeczywiście byli Niemcami? Przez długie lata o tych wyjazdach głośno nie mówiono i nie pisano, tym bardziej że wiele z nich było nielegalnych. To nie mieściło się w propagandowym wizerunku kraju i państwa. Dopiero po zlikwidowaniu cenzury powrócono do tych spraw. Pojawiła się wtedy teza, że ekipa Gierka „sprzedała” Ślązaków za niemieckie marki. Czy rzeczywiście tak było? Jakie były przyczyny wyjazdów, ich ukryte tło, a także konsekwencje społeczne. Warto bowiem podkreślić, że ówczesne wyjazdy w niczym nie przypominały współczesnych ruchów migracyjnych, bo sprowadzały się do „biletu w jedną stronę” (powroty też się zdarzały, ale były rzadkie). Krzysztof Karwat porozmawia o tym m.in. z historykami: dr Sebastianem Rosenbaumem i dr Bogusławem Traczem. Pretekstem będzie książka wydana przez IPN, zatytułowana „Osłabić tendencje emigracyjne. Komitet Wojewódzki PZPR w Katowicach wobec wyjazdów do RFN w latach 1970 – 1978”.
Ta problematyka dość często pojawiała się w mediach, ale potem wygasła, pozostawiając wiele pytań bez odpowiedzi. Rzadko przenikała do literatury i innych gatunków sztuki. Wyjątek stanowiła twórczość Stanisława Bieniasza. Warto do niej wrócić. Przypomnimy jego głośną sztukę „Stary portfel”, zrealizowaną przez Kazimierza Kutza w katowickim ośrodku telewizyjnym.
„W Niemczech wszyscy, którzy przyjeżdżali tam z Polski i spełniali choćby minimalne kryteria formalne uznania ich za Niemców, byli kwalifikowani do kategorii «Vetriebene» - wypędzonych, nawet jeśli sami przez długie lata, uparcie starali się o wyjazd. Rozumowanie, że każdy, kto przyjechał do Niemiec – z Polski i nie tylko z Polski – jest wypędzonym, tylko na pierwszy rzut oka wydaje się myśleniem sofistycznym. Wielu z tych, którzy wyjechali, rzeczywiście wygnała obcość kulturowa, brak perspektywy rozwoju języka, którym posługiwali się w dzieciństwie oraz możliwości pielęgnowania swojej tożsamości narodowej i wreszcie brak szansy na budowę materialnych podstaw egzystencji ze względu na przynależność do nieuznawanej grupy narodowościowej. I właśnie ta ostatnia motywacja stała się najsmakowitszym kąskiem dla propagandy antyniemieckiej i antyśląskiej, pomimo że Polacy z innych regionów Polski również robili wszystko, żeby wyjechać na zgniły Zachód, do jakiejś Hameryki czy innej Kanady, żeby wyrwać się z socjalistycznej urawniłowki i zacząć pracować za prawdziwe pieniądze”.
(foto: ARC kwartalnika „Fabryka Silesia”)
Zapraszamy na kolejne spotkanie z cyklu Górny Śląsk - świat najmniejszy.
Zwraca uwagę inna pora, inny dzień tygodnia i inne miejsce. O tradycji oryginalnego oświetlania śląskich miast – ze szczególnym uwzględnieniem Katowic i Chorzowa – krótko opowiemy tuż po zakończeniu musicalu „Koty”.
50 lat temu zmarł Rafał Urban – zapomniany już dziś pisarz ludowy spod Głogówka. Jego baśnie, wiersze, gawędy i opowiastki śląskie zostały zebrane i wydane dopiero 10 lat po śmierci, więc jego twórczość nie zdołała się utrwalić i rozpowszechnić. Pozostała legenda literackiego samouka i… poligloty. Opowie o niej Krzysztof Karwat.
To było i dla Polski, i dla Niemiec jedno z najważniejszych wydarzeń XX wieku. W czerwcu 1922 roku do wielu miast i miasteczek wschodniej części Górnego Śląska wkroczyły wojska polskie, ustanawiając tu nową administrację i wyznaczając nowe granice państwowe, które przetrwały do września roku 1939. W miesiącach wcześniejszych i późniejszych tysiące rodzin przenosiło się z jednej strony kordonu na drugą, a mimo to w obu krajach pozostały liczne mniejszości narodowe. Ta sytuacja określiła los nie tylko mieszkających tu ludzi, ale i całej II Rzeczypospolitej, która uzyskała niepowtarzalną szansę na rozwój ekonomiczny i gospodarczy. Wprawdzie w okresie międzywojennym województwo śląskie ze stolicą w Katowicach było najmniejsze, to jednak przynosiło największe dochody a także wyznaczało dla całego kraju nowoczesne standardy społeczne i cywilizacyjne.
Zajrzyjmy do Głogówka. Już tam bywaliśmy, choćby przy okazji opowieści o sławnym rodzie Oppersdorffów. Wtedy tylko wspomnieliśmy o wielokulturowym dziedzictwie tego skrawka Górnego Śląska, jego historycznych związkach z Wiedniem i Berlinem, ale także Czechami i Polską. Wiele z tych śladów dostrzec można także dzisiaj, choć to piękne miasteczko nie omijały wojny i zniszczenia. Niektóre jednak tropy uległy zatarciu. Wielu z nas nie pamięta, że np. Jan Cybis, jeden z najwybitniejszych malarzy polskich połowy XX wieku, urodził się właśnie pod Głogówkiem. Częściej kojarzymy go z francuskim postimpresjonizmem, Krakowem i Warszawą. Dlaczego? Spróbuje to wyjaśnić Joanna Filipczyk, szefowa Galerii Sztuki Współczesnej w Opolu.
Kilkanaście lat temu opinię publiczną zelektryzowała wieść o reaktywacji Giesche S.A. - największego przedsiębiorstwa przemysłu ciężkiego w międzywojennej Polsce. Do obrotu trafić miały niegdysiejsze akcje spółki, co skutkowałoby ogromnymi odszkodowaniami, jakie musiałby wypłacić Skarb Państwa. Afera zakończyła się więzieniem i karami finansowymi dla pomysłodawców tego bezprecedensowego „przekrętu”. Pośrednio jednak pokazała siłę drzemiącą w nazwie i nazwisku - Giesche.
Po raz pierwszy wątki żydowskie w całości wypełniły program listopadowy. Nadeszła pora, by je poszerzyć. Krzysztof Karwat uzupełni opowieści o Żydach chorzowskich, wskazując na niektóre zapomniane miejsca i budynki związane z dawnymi mieszkańcami wyznania mojżeszowego. Szczęśliwie, niektórzy z nich ocaleli, bo zdążyli wyemigrować przed wybuchem II wojny światowej, niejednokrotnie w ostatniej chwili.